czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 5

        Lily

     
Sama się zdziwiłam własnym słowom. To wyszło niechcący. Spontanicznie. Pod wpływem emocji. Jednak było za późno. Co się stało to się nie odstanie.
    Justin uśmiechnął się triumfalnie. Nie ukrywał swojego zadowolenia. Jak mu wytłumaczyć, że to jedna wielka pomyłka? Nie miałam serca  tak nagle zabrać mu to szczęście.
     Zaraz, zaraz!
     Od kiedy ja się przejmuję uczuciami innych?! Uczuciami Pana Idealnego Justina. Uczuciami JEGO. Cholera, jest źle.
    Justin poniósł moją rzuconą torbę i ruszył do wyjścia. Nie przestawał się szczerzyć. Siedziałam na kanapie z grymasem.
- Idziesz? - Zapytał w końcu.
- Justin, jaa... Zrozum, my niee...
- Taak?
- No bo posłuchaj. Zaszła pomyłka, ja nie, no... ugh...
- Wyduś to z siebie, kobieto.
    Spojrzałam mu w oczy. Zrozumiał, że za szybko świętował.
- Lily, o co ci chodzi?
    Wzięłam głęboki wdech. Zamknęłam oczy.
     Zobaczyłam moją matkę. Po jej śmierci ukryłam na dnie mojego serca wszystkie miłe wspomnienia i myśli o tym, że mogę jeszcze kogoś pokochać.
    Justin wpadł do mojego życia tak nagle. Stwierdził, że musi mi pomóc. Odegrać rolę bohatera i niezwykle chamsko sprawił, że przestałam mieszkać z moim tatą. Tylko dlaczego ja? Nie jestem bogata, znana, ładna. Prawdopodobnie umrę przez chorobę na którą zmarła moja mama, ale nie mam tyle w sobie odwagi, żeby się zbadać.
   Czy ja umiałabym go pokochać? Narazić na tyle strat? On zrobił dla mnie dużo, a ja jedyne co mu mogłabym dać to zerwanie z nałogiem.
   Jestem mu to winna.
- Wszystko w porządku. - wydusiłam z siebie w końcu.
- Na pewno?
- Jasne. Chcę z tobą wrócić do twojego domu, Justin.
    W jednej chwili porwał mnie w ramiona i pocałował.
- Już się robi.
 
SIEDEM DNI PÓŹNIEJ 

     Siedziałam na kanapie i piłam wodę z cytryną oglądając jakiś program w telewizji. Było niemiłosiernie gorąco i nudno. Co prawda w willi Justina dało się wytrzymać, bo klimatyzacja pracowała od rana, ale termometr i tak wskazywał, że w słońcu na dworze temperatura dochodzi do 30 stopni.
    Do tego mój nowy chłopak siedział  z Rayanem w garażu (już chyba z godzinę) i gadali na temat naprawy motorów Justina. W końcu zirytowana poszłam do nich, obejrzałam motory przez 5 min. i stwierdziłam, że idioci mają wyłączony przełącznik silnika.
   Justin stanął jak wryty i powiedział, że rzeczywiście, a Rayan śmiał się z niego niemiłosiernie.
- Nie ma za co, kochanie - rzuciłam na odchodnym i wróciłam na kanapę.
    Nudziłam się znowu aż chłopcy nie wparowali podekscytowani do salonu.
- Lily zakładaj bikini i jedziemy na plażę! - Zawołał Justin.
- Tylko nie plaża, błagam.
- Nie marudź.
- Justiiiiin!
    Jednak nie miałam wyboru. Przebrałam się w zwykły, czarny dwuczęściowy strój, a na niego szorty i koszulę po czym poszłam do garażu. Ich jeszcze nie było. Wsiadłam do ferrari Justina i czekałam, jednak gdy chłopcy przyszli nieśli ze sobą kaski.
    Rayan otworzył drzwi od mojej strony.
- Nie wiem po co tu siedzisz, ale masz.
    Podał mi najmniejszy kask i zatrzasnął drzwi. Zauważyłam, że z Justinem stanęli przy motorach.
Wysiadłam z samochodu i podeszłam do nich.
- Czyli jedziemy tym - spojrzałam znacząco na błyszczące pojazdy.
- Mhm. Ty jedziesz ze mną, Rayan sam. - Wystawił język do Rayana i założył swój kask.
     Potrafiłam jeździć motorami, ale Justin uparł się, że mam jechać z nim. Zrezygnowana posłuchałam się go.
    Pierwszy odcinek jechaliśmy w miarę szybko. Gdy z asfaltu skręciliśmy w leśną ścieżkę na plażę chłopcy zaczęli się ścigać. Byłam pewna, że Justin by wygrał gdyby nie zważał na moje bezpieczeństwo.
    Gdy przejechaliśmy las rozciągnął się przed nami spory parking, za nim plaża i lazurowy ocean. Rayan i Justin zaparkowali a ja znalazłam miejsce w cieniu na plaży, w którym rozstawiłam leżak, koc, koszyk z jedzeniem i inne tego typu rzeczy.
    Położyłam się z postanowieniem że się zdrzemnę, a oni od razu wskoczyli do wody. Po pół godzinie czyjeś silne i mokre ramiona podniosły mnie i przełożyły przez ramię.
- Justin!!! Nie, błagam, nie zrobisz tego! Justiiin!!!!!!!
   Justin pobiegł do oceanu, piszczałam wniebogłosy, wszedł ze mną na brzeg i zakręcił parę razy po czym wylądowałam w wodzie. Zaśmiał się, a ja prychnęłam.
- Rozchmurz się, Lily Gonzales.
    Przyciągnął mnie do siebie nachylił do pocałunku lecz ja zamiast dać mu smak moich ust -chlusnęłam wodą w twarz. Pływałam z nim dopóki Rayan nie krzyknął, że dzwoni mój telefon.
   Wyszłam, wytarłam się w puchaty, fioletowy ręcznik i odebrałam od Chloe.
- Gdzie jesteś, mała?
- Na plaży - odparłam nieśmiało.
- Ty? Na plaży? Niesłychane... A sama tam jesteś?
- Nie, z Justinem i Rayanem.
- Chyba polubiłaś tego Justina, co?
- Umm... powiedzmy...
   Było mi głupio. Jak jej powiedzieć o naszym związku?
- No nie ważne, może niedługo odwiedzę was. W końcu Justin to niezłe ciasteczko, uważaj na niego, bo wiesz, myślę, że nie jedna laska by mu się oparła. - Chloe prychnęła jak rozwścieczona kotka, a ja rozejrzałam się niespokojnie po plaży. Rzeczywiście, wiele atrakcyjniejszych ode mnie dziewczyn patrzyły z pożądaniem na opalony tors Justina. - Masz ochotę spotkać się dzisiaj w klubie? - Spytała ni stąd, ni zowąd po głuchej przerwie.
- Nie mogę, Chloe. Sory.
- Lily, a kiedy będziesz mogła? Nie mogłaś już z tydzień!
- Chloe zrozum, nie mogę.
- Co się z tobą dzieje? - Warknęła, ale za nim wymyśliłam jakąś wymówkę rozłączyła się.
- Coś nie tak? - Justin zauważył moją zmartwioną minę.
   Pomyślałam o tym jak fajnie by było spotkać się w klubie z Chloe i znowu poczuć przyjemne ukłucie strzykawki.
   Spojrzałam w oczy Justina. Nie. Nie mogę tak myśleć.
- Wszystko gra.
- Ok.
     Później mimo starań i tak nie było zabawnie jak wcześniej. Justin nawet zabrał mnie z Rayanem na lody. Smaków było chyba tysiące. Wybrałam o smaku czerwonej pomarańczy i raffaello, Justin dwie gałki czekoladowy z orzechami, a Rayan o smaku Red Bulla z polewą cytrynową  i czekoladową posypką. Wymienialiśmy się i musiałam przyznać, były pyszne, a do tego nakładali ogromne gałki. - Dziękuję - szepnęłam do Justina gdy wracaliśmy z plaży. Chłopak uśmiechną się i mono mnie objął. ------------------------------------------------------------------------- Oto krótki rozdział po przerwie. Jak się podobał? :)

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 4

   Lily

     Z czasem przyzwyczaiłam się do życia u Justina. Od poniedziałku do piątku miał pracę więc wstawał o wpół do szóstej, wracał na godzinę o czternastej i znów go nie było do dwudziestej pierwszej. Weekendy spędzał ze mną, ale i tak nie rozstawał się z telefonem...
     Pewnego wtorku, pół godziny po czternastej wszedł do mojego pokoju. Czytałam akurat jakieś czasopismo rozważając wkradniecie się do dobrze zaopatrzonego barku.
- Jeszcze jesteś? - Zapytałam.
- Tak, dzisiaj zmiana planów. Zabieram cię na bankiet.
- Mnie?! Człowieku może i jesteś milionerem, ale wierz mi: moje dzieciństwo to sflaczała piłka do nogi i własnoręcznie robiona proca, a nie garniturek i tablet z trzynastoma aplikacjami.
- Po pierwsze: trzynaście aplikacji to nie fortuna, ja miałem ponad dwadzieścia. - Powiedział z uśmiechem, ale nie wiem czy żartował. - Po drugie: też lubiłem grać, ale preferuję kosza. Po trzecie: to nic nie przeszkadza. Masz ładnie wyglądać i się uśmiechać.
     Powiedział, ale czułam, że coś ukrywał.
- Justin... Wystarczy, że wyjdziesz do najbliższego parku, a wszystkie dziewczyny rzucą ci się do stóp. O co tak naprawdę chodzi?
- Ok, ok... Bo, no, bo... ja...
- TY...?
- Ja powiedziałem moim rodzicom, że ja i ty jesteśmy...yee...parą...
- Co takiego?!
- No przepraszam. Błagam tylko jedno, jedyne przyjęcie. Proszę. Poznają cię i zabieramy się stamtąd.
- Dobra, ale nigdy więcej tak nie mów!
- Jasne.
- I... mogę ze sobą zabrać Chloe.
- Tą pijaną blondynę? Tyko nie ona!
- Albo ona, albo nie idę.
- O boże! Okej! Bądź gotowa o szesnastej. Znajdź jakąś sukienkę w garderobie.
     Gdy wyszedł zadzwoniłam do Chloe. Przyjechała po piętnastu minutach zachwycona willą, jej wyposażeniem i jej właścicielem... Poczułam się zazdrosna... Lily ogarnij się!
- Chodź wybierzemy sukienki.
     Poprowadziłam ją do mojej własnej garderoby, która była na tyle duża, że nigdy nie zdołam ogarnąć wszystkich ubrań jakie tu miałam. Przymierzałyśmy po kolei każdą suknię. W końcu ona zdecydowała się na wąską i długą w kolorze pudrowego różu, bez ramiączek z długim wycięciem przy prawym udzie.
     Ja odrzuciłam  i rozkloszowaną żółtą i czerwoną z dekoltem w łódkę. Nie podobała mi się też metalicznie zielona mini i błękitna, spięta granatową kokardą w talii.
     Chloe poszła ''poszukać'' Justina, żeby ''tylko z nim pogadać'', a ja zostałam z tym wszystkim sama. Zrezygnowana schowałam twarz w dłoniach. Problem kobiety. Nagle do garderoby wszedł Justin.
- To wariatka! Jesteś pewna, że to dobry materiał na przyjaciółkę?! - Zapytał przytrzymując drzwi w obawie, że ktoś wejdzie. Zauważył moja minę. - Hej, coś nie tak?
- Nie, chyba pójdę w tej. - Machnęłam bez uczuć żółtą sukienką. Justin uniósł brew.
- Jest za jaskrawa jak na tak piękną urodę. Ubierz tą. - Ściągnął z wysokiego wieszaka jakiś pokrowiec. Nie widziałam co pod nim jest.
- Wybierasz mi ubranie? Może ja wolę żółtą?
- Doradzam. Zaufaj mi.
     I wyszedł. Rozsunęłam pokrowiec. Moim oczom ukazała się piękna sukienka w kolorze lila. Miała 3/4 rękaw, sięgała pod kolano. Z jednej strony była zebrana i spięta broszką w kształcie gałązki bzu.
- Jest cudowna! - Krzyknęłam sama do siebie. Ubrałam ją i wróciłam do pokoju.
     Usiadłam przed toaletką i zaczęłam robić delikatny makijaż. Potem zakręciłam włosy i uformowałam  z nich koka używając spinki w kształcie takiej samej gałązki bzu jak przy sukience. Uwolniłam parę kosmyków. Użyłam pierwszych lepszych perfum i stając przed ogromnym lustrem nie poznałam samej siebie. Byłam teraz bardzo podobna do mojej matki. Elegancka, stosowna i uśmiechnięta. Przeszkadzało tylko jedno.  Dotknęłam blizny na nadgarstku.
- Wiem co pomoże. - Powiedział nagle znajomy głos zza pleców. Aż podskoczyłam.
    Justin podszedł do mnie z jakimś pudełeczkiem. Otworzył je, a moim oczom ukazała się piękna bransoletka cała pokryta malutkimi liliami z diamentów, różami z rubinów, bzami z ametystów i innymi kwiatami.
- Jest cudowna!
- Cudowna bransoletka dla cudownej dziewczyny.
- Nie mogę jej przyjąć, ile na nią wydałeś?!
- Właściwie to nic. Należała do mojej matki.
- To pamiątka rodzinna? Tym bardziej nie mogę!
- To będzie zaszczyt.
     Złapał moją dłoń i zapiął cudowny prezent. Pasowała jak ulał i rzeczywiście zakryła co do ostatniej linii, którą namalowała żyletka.
- Mówiłeś, że mają mnie poznać twoi rodzice, a powiedziałeś ''należała''. Oddała ci ją?
- Nie... Grace to moja macocha, ale bardzo mnie kocha i ja ją też. Moja matka zmarła jak miałem pięć lat.
- Rozumiem...
    Przytuliłam go na minutę. Zależało mu się w końcu dużo przecierpiał i dużo mi dał. Minutka minęła szybko. Wyszliśmy z pokoju.
     Chloe siedziała w salonie oglądając jakiś serial. Ona też się umalowała, ale znacznie mocniej ode mnie. Była o wiele piękniejsza. Metr siedemdziesiąt trzy, długie blond włosy, wielkie niebieskie oczy i mocny charakter.
- Gotowe? - Zapytał Justin.
- Prowadź! - Pisnęła Chloe i chwyciła jego ramię. Szłam za nimi do garażu przewracając oczami na każde jej westchnienie gdy Justin coś zrobił. Czy ja byłam znowu zazdrosna? Wyprzedziłam ich na schodkach i weszłam do samochodu, w którym siedział już jakiś chłopak na miejscu kierowcy.
- Rayan. - Powiedział podając dłoń.
- Lily.
- Ona ma udawać dziewczynę Justina? - Zapytał wskazując na Chloe, której Justin pomagał zejść po schodkach.
- Umm... tak. - Skłamałam.
- Ok, ale powiem ci, że jesteś ładniejsza.
- Dzięki. - Odpowiedziałam i w końcu się uśmiechnęłam.
    Justin i Chloe doszli po minucie. On był nieco markotny, a ona śmiała się jak wariatka. Ja i Rayan wymienialiśmy porozumiewawcze spojrzenia.
    Na miejsce dotarliśmy po dwudziestu minutach nie licząc pięciu minut przystanku na stacji benzynowej, bo Chloe koniecznie musiała iść do toalety... Stojąc przed łazienką nie słyszałam spłuczki, ale gdy wyszła miała mocniejsze kreski i jeszcze więcej pudru, to ciekawe...
- Rayan zajmij się Chloe, muszę znaleźć moich rodziców, żeby poznali Lily. - Powiedział Justin.
- A czy to nie Chloe miała...?
- Idź! - Popchnęłam go i zniknął w licznym tłumie. Sala była ogromna, bardziej to przypominało królewskie przyjęcie niż bankiet. Justin zawołał jakąś uśmiechniętą kobietę w granatowej sukience, futrze i ciasno związanymi włosami oraz starsze wcielenie Justina.
- Mamo, tato to Lily. Lily to moi rodzice, Grace i Alan. - Powiedział.
     Alan ukłonił się przede mną na co dygnęłam (Justin przytaknął, a znaczyło to prawdopodobnie, że robię dobrze), a Grace uściskała mnie tak mocno, że chyba coś  chrząknęło w moich kościach.
- Tak się cieszę, że mogę cię poznać. - Powiedziała jego macocha nie ukrywając wzruszenia. - Jesteś bardzo ładna, kochanie.
- Dziękuję. - Zaczerwieniłam się.
- No to powiedz, synu... Kiedy ślub? - Zapytał Alan.
- Tato, nie teraz...
- No dobrze, w porządku. Idę przywitać się z ciocią Ann, mógłbyś zachować kulturę i też to zrobić, ostatnio skarżyła się, że nie podszedłeś do niej w jakimś markecie chociaż wyraźnie nawiązała z tobą kontakt wzrokowy.
- Tato ona myli mnie z każdym chłopakiem na chodniku!
     Rodzice Justina nie odpowiedzieli tylko odeszli. Odetchnęłam z ulgą.
- Już po wszystkim, chodźmy do domu.
- Okej, ale przed tym sprawisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną? - Skłonił się przede mną wystawiając dłoń. Skinęłam i podałam mu swoją. Prowadził po mistrzowsku jak zawodowy tancerz. Nie pozwolił na jakikolwiek krzywy ruch. No, ale co się dziwić? Przecież To Pan Idealny Justin. Po paru minutach muzyka zwolniła. Wszystkie panie na parkiecie położyły dłonie na karkach panów i bujały się w rytm wolnej melodii. Spojrzałam się w orzechowe oczy Justina. Nasze twarze przybliżyły się. Było mi za razem gorąco i miło.
- Justin!!! - Zapiszczała jakaś dziewczyna. Nie jakaś tylko konkretna. Chloe. Odepchnęła mnie gwałtownie i przywarła do Justina.
- Nic nie szkodzi. - Szepnęłam sama do siebie i skierowałam się do łazienki. Pogrzebałam w torebce i znalazłam buteleczkę po perfumach, w której była heroina i przyjaciółkę-strzykawkę.
- Tęskniłam. - Powiedziałam napełniając ją. Zacisnęłam pięść lewej dłoni i wbiłam ją tam gdzie zawsze. - Ugh... - Jęknęłam. Strzykawka wylądowała na ziemi. Opuściłam się na kolanach w dół i schowałam twarz w dłoniach i wtedy ktoś wszedł.
- Lily po co to do jasnej cholery zrobiłaś?! - Wrzasnął Justin frustracyjnie przeczesując włosy. Przełamał strzykawkę i wrzucił do śmietnika. - Powiedz po co?! Było dobrze, a przez NIĄ oczywiście musiałaś, tak?!
    Z moich oczu płynęły łzy. Jego krzyki ucichły.
- Powiedz mi szczerze, czy podczas mojego pobytu pracy przez ten cały czas jak u mnie mieszkałaś, brałaś narkotyki?
    Pokiwałam głową nadal nie pokazując twarzy.
- Więcej niż trzy razy?
- Tak. - Opowiedziałam, ale tym razem spojrzałam mu prosto w oczy. - Tak, Justin. Nie zmienisz mnie. Nie próbuj. Może i się zakochałeś, może nie, ale mam to gdzieś. To nie jest tak, że zerwę nałóg z dnia na dzień. Nie jestem idealna i nie oczekuj, że dla ciebie z tym skończę, bo to się nigdy nie stanie. - Przełknęłam ślinę i przeszyłam go wzrokiem. - Nie kocham cię.
     Musiało to w niego trafić jak strzała.
- Przepraszam. - Dorzuciłam i wyszłam. Zadzwoniłam po taksówkę i wróciłam do jego Bieber-Willi. Zabrałam do torby kilka moich rzeczy i jabłko. Wyszłam na ulicę. Robiło się już ciemno. Zadzwoniłam do Chloe.
- Halo? Lily? Gdzie jesteś, czemu wyszłaś?
- Chloe... mogę u ciebie przenocować parę dni?
- Jasne, mała, ale co się stało?
- Nic... Za ile będziesz?
- Dobrze się z Justinem bawię, ale mogę już iść.
- Nie no coś ty... nie przeszkadzam wam. Wiem gdzie jest klucz, rozpakuję się.
    Skręciłam w jedną z alejek i weszłam do drugiego bloku, drugiej klatki, pierwszych drzwi przedostatniego piętra. Klucze były tam gdzie zwykle czyli pod wycieraczką sąsiadki Chloe, która była po dziewięćdziesiątce i nie orientowała się, że tam są.
    W domu było ciepło. Poszłam do kuchni, nalałam sobie soku pomarańczowego i mimowolnie doprawiłam wódką. Upadłam na kanapkę i sączyłam drinka.



   Justin 

    Lily wyszła i zostawiła mnie z Chloe. Ja siedziałem patrząc w podłogę i myśląc o niej, a Chloe tańczyła przede mną i chyba myślała, że mi się to podoba. Teraz rozmawiała z kimś przez telefon. Wypowiedziała moje imię. Gdy skończyła podszedłem do niej.
- Kto to?
- A co? - Zapytała z przekąsem.
- Nic, ale no... powiesz?
- A dasz mi coś w zamian.
   Pokazała tipsem swój policzek. Pocałowałem go najszybciej jak się dało.
- Słabo, ale ok... Lily.
- I co mówiła?!
- Nic o tobie. - Roześmiała się.
- Gdzie ona jest?
- U mnie.
- Błagam cię podaj mi swój adres.
- Mam podać miejsce zamieszkania chłopakowi, którego nie znam? To będzie kosztować nasze usta razem.
- Słucham?!
- Tak, Justin. Coś za coś. - Uśmeichnęła się uwodzicielsko. Pocałowałem ją w kącik ust.
- Tylko tyle umiesz?! - Oburzyła się. Popatrzyłem na nią błagalnie  - No dobrze. - Wyciągnęła z torebki kartkę i nabazgrała coś.
- Dzięki.
    Wybiegłem z budynku i skierowałem się do podanego adresu. Wszedłem bez pukania. Od razu zobaczyłem siedzącą na kanapie Lily.
- Co to? - Spytałem pokazując szklankę.
- Ciebie też miło widzieć. Nie interesuj się.
- Bądź poważna.
- Sok pomarańczowy!
- Tak, to daj łyka.
- Stoi w kuchni, chcesz to sobie weź.
- A tak naprawdę?
    Spojrzeliśmy na siebie w ten sposób, który mówił wszystko.
- Sok pomarańczowy i...
- I?
- Szkocka.
- Świetnie, a teraz wróć ze mną do domu.
- Po co? Po to, żebyś mi znów robił kazania. Mi się żyje dobrze.
- Lily jakaś ty egoistyczna! Nie możesz przez śmierć matki robić sobie takich rzeczy.
- Tak, a podaj powód dlaczego?!
- A dlatego.
    Podszedłem do niej i wyrwałem jej szklankę z rąk. Odstawiłem na bok i mocno pocałowałem Lily. Chwilę się opierała, ale niedługo. Nasze usta złączyły się w jedną całość. Ona robiła to delikatnie, a ja zawzięcie i tak siebie uzupełnialiśmy. Przygryzłem lekko jej wargę. Gdy skończyliśmy oblała się rumieńcem.
- Kocham cię, Lily.
- Ja... Ja ciebie... Ja ciebie też, Justin.


_______________________________________________________
Czwarty - jest! Zapraszam do komentowania i na ask'a! :)


sobota, 16 maja 2015

Rozdział 3

   Lily

     
Nie chciałam przeprowadzać się do Justina, ale skoro to miało pomóc mojemu tacie... Zeszłam na dół przeprosiłam go, przytuliłam, obiecałam, że będę dzwonić i takim sposobem siedziałam właśnie w samochodzie mojego nowego gospodarza.
     Wcześniej nie zwracałam uwagi na jego dom, ale gdy teraz wjechaliśmy na ogromne podwórko oniemiałam z zachwytu. Była tu fontanna, pełno kwiatów (zwłaszcza tygrysich lilii), staw i basen.
- Dlaczego wszędzie w twoim domu jest pełno lilii? - Zapytałam gdy wjechaliśmy do garażu.
- Pokażę ci.
     Poprowadził mnie do pomieszczenia wyglądającego jak biblioteczka. Kominek, pełno półek z książkami, fotele, globus i komputer.
- Widzisz o to na ścianie? - Wskazał przywieszony, biały herb ze złotym napisem ''Bieber Clan'' wokół, którego rozrastały się właśnie lilie. I tygrysie, i wodne.
- Mhm.
- To mój herb rodzinny. Lile to nasz znak rozpoznawczy, a zarazem ulubione kwiaty prawie każdej kobiety w tej rodzinie.
- Jest przepiękny.
    Przesunęłam palcem wzdłuż łodygi największego kwiatu.
- Chcesz obejrzeć pokoje, żeby któryś wybrać?
- Nie trzeba, chcę ten co ostatnio.
- Ale wiesz, że są o wiele większe?
- Trudno. Czuję do niego sentyment, ale tak czy inaczej musisz mnie do niego zaprowadzić, bo ten dom jest jak labirynt.
    Justin roześmiał się. Chciał chwycić mnie za rękę, ale szybko schowałam ją do kieszeni od spodni.
- Prowadź.
    Weszliśmy po marmurowych schodach na górę, skręciliśmy w lewo, potem jeszcze jedne schodki i znów w lewo. Była to oddzielna wieżyczka tej willi, w której znajdowały się tylko mój pokój i łazienka.
- A gdzie twój pokój?
- Po drugiej stronie domu niestety... Pokazać ci resztę pomieszczeń, z których możesz korzystać?
    Przytaknęłam. Justin pokazał mi siłownię, coś w stylu pokoju gier, kuchnię, jadalnię i salon z fortepianem.
- Umiesz grać? - Zapytałam siadając na krzesełku przed instrumentem.
- Tak.
   Usiadł obok i zaczął grać spokojną i bardzo ładną melodię. Jej rytm chodził tak jak moje serce. To było niesamowite. W pewnej chwili urwał i spojrzał mi prosto w oczy. Wiem co chciał zrobić. Na mojej twarzy pojawił się grymas. Nie, to nie mogło się stać teraz. Gdy jego usta były centymetr od moich krzyknęłam:
- Nie!
   Pobiegłam na górę do pokoju, zamknęłam drzwi i dysząc ciężko oparłam się o nie. Tak nie mogło być, przecież ja go nienawidzę. Zabrał mi dom i wtrąca cię do mojego życia, a potem chce mnie całować?
    Nagle coś w mojej kieszeni zabrzęczało. Wyciągnęłam telefon. Dzwoniła Chloe.
- Hej. - Wydukałam do słuchawki.
- Cześć, gdzie ty jesteś?
- W domu, a co?
- Nie okłamuj mnie, Lily. Przyszłam do ciebie, a twój ojciec powiedział, że ciebie nie ma i nawet mnie nie wpuścił! A przecież on zawsze traktował mnie jak drugą córkę!
- Chloe, bo ja się przeprowadziłam i...
- I nie mogłaś mi do cholery powiedzieć?!
- Przepraszam, ale to długa historia! - Opowiedziałam jej krok po korku z tego co mówił mi Justin. - I on chciał mnie pocałować, ale odmówiłam, bo co on sobie myśli?! I tak właśnie siedzę tu i boje się wyjść. - Podsumowałam.
- Mogłaś nie odmawiać!
- Chloe nie broń go!
- Ok, ok. Może wpadniesz dzisiaj tam gdzie zawsze? Tylko jedna rundka, co?
- Jasne, za godzinę?
- Za godzinę. Pa, mała.
- Pa.
   Cmoknęłam do telefonu i rozłączyłam się. Musiałam się przebrać, uczesać i zrobić makijaż. Otworzyłam szafę. Wyjęłam koszulę z szarego jeansu, czarne spodnie, slip on'y i ubrałam ten zestaw. Usiadłam przed toaletką. Rozczesałam i wyprostowałam włosy, zrobiłam sobie kreski i użyłam pierwszej czerwonej szminki jaka wpadła mi w rękę. Byłam gotowa. Chwyciłam swoją torbę i wyszłam z pokoju. Justin robił coś w kuchni. Czuć było spaleniznę.
- Co ty najlepszego robisz?! - Krzyknęłam podbiegając do patelni, z której unosił się dym.
- To miał być sos do spaghetti... - Mruknął. - Ładnie wyglądasz. Wybierasz się gdzieś?
- Tak. Chyba mogę?
- Zależy gdzie.
- Mogę iść gdzie mi się żywnie podoba!
- Chcesz iść do tego klubu, tak?
- Nie... - Skłamałam, ale zobaczył, że kłamię.
- Nie pozwolę ci tam iść.
- Nie możesz mi niczego zabronić!
- To słuchaj: nie wyjdziesz z tego domu dzisiaj, bo to nie jest dla ciebie dobre, rozumiesz?
- Justin to ty nie rozumiesz! Jestem uzależniona! Po prostu MUSZĘ!
- Nie musisz. Nic nie musisz. Pamiętaj. To wszystko zależy od ciebie, Lily. Pomyśl o Jeremy'm. O Courtney.
- Skąd ty to wiesz...?
   Justin nie odpowiedział. Spuścił wzrok.
- W porządku, zostaję.
   Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Puścił w radiu muzykę. Zabrałam się za sprzątanie zwęglonego sosu i powiedziałam mu co ma jak zrobić. Po godzinie jedliśmy pyszne spaghetti z sosem według przepisu mojej mamy.
- To nayszejsza checz jaką keykolwiek jadłem. - Mlaskał.
- Nic nie rozumiem! - Roześmiałam się odnosząc swój talerz do zmywarki.
- Kocham cię.
- Wiem. Dobranoc, Justin.
- Dobranoc.
     Wchodząc na górę pomyślałam, że czasami jest do zniesienia. Czasami.



________________________________________________________________________
Oto rozdział trzeci! Zapraszam do oddawania opinii w motywującym komentarzu! ;)

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 2

   Lily 

        Następnego dnia, między trzynastą, a czternastą siedziałam sobie na parapecie gdy pod dom podjechał biały samochód, z którego wyszedł nie kto inny jak Justin. Był ubrany dosyć elegancko. Poczułam się  przy nim jak ktoś kogo nie stać na porządne ubrania. On w białej koszuli, ja w bokserce imitującą koszykarski strój, on we włosach ustawionych na żel, ja w warkoczu ze wczoraj... Z resztą co mnie to obchodziło? Jestem u siebie, przecież nie wychodzę na pokaz mody.
- Dzień dobry, Justin! Wejdź! - Usłyszałam mojego tatę z dołu.
- Miło cię widzieć, panie... eee...
- Gonzales, ale mów po prostu Jeremy.
     Zeszłam na dół i ignorując naszego gościa chwyciłam torbę i ruszyłam do drzwi.
- Lily, a ty gdzie?
- Do Chloe, tato.
- Nie Lily, pójdziesz do niej wieczorem, albo jutro rano. Teraz jest u ciebie Justin.
- Tato!
- Chodźmy do jadalni.
     Rzuciłam torbę na podłogę i naburmuszona patrzyłam jak siadają przy stole.
- Lily, jak już stoisz to przynieś lazanię. Stoi w piekarniku. - Oznajmił tata.
     Nie no! Nie dosyć, że muszę znosić towarzystwo Justina to jeszcze mam mu jedzenie przynosić?!
Wróciłam z półmiskiem lazanii.
- Smacznego. - Tata z uśmiechem nałożył każdemu z nas po kawałku.
- Wzajemnie, Jeremy.
     Po drugiej dokładce Justina i trzeciej mojego taty stwierdziłam, że wzięłam tylko jednego kęsa i od pół godziny bawię się lazanią widelcem strasznie zamyślona, tymczasem oni chyba byli pogrążeni w rozmowie. W pewnej chwili tata poprosił:
- Może pójdziesz do cukierni po jakieś ciastka?
- Teraz?
- Tak, przecież to chwila. Cukiernia jest dwie ulice dalej.
    Westchnęłam i ruszyłam do drzwi. Wydawało mi się to podejrzane, ale lepsze to niż siedzenie tam do póki półmisek będzie pusty.


     Justin 

     Lily wyszła i chyba nie zorientowała się, że ja i Jeremy przez pół obiadu rozmawialiśmy o niej. Powiedziałem jej tacie, że mam propozycję, ale nie chciałem, żeby ona przy tym była. Już i tak jest wściekła.
- No więc co to za propozycja, Justin?
- Nie wiem czy pan zauważył, ale Lily ma problemy... Nie chodzi mi tutaj o małe drobnostki, ale o coś poważniejszego...
- Co masz na myśli?
- Ostatnio jak u mnie była zauważyłem na jej nadgarstku blizny. Może pan się domyśleć jakie blizny i czym spowodowane.
- Nie wierzę. Przecież Lily jest szczęśliwa, dobrze się uczy, ma przyjaciół!
     Jeremy zaprzeczał, ale widziałem przerażenie w jego oczach.
- Tak to prawda, ale widzę, że coś ją dręczy. Czy w jej życiu stało się coś poważnego?          
     Zapytałem o to z wahaniem. Z jednej strony zakochałem się w niej i chciałem jej pomóc, z drugiej - to było dosyć osobiste.
- No cóż... Gdy Lily miała piętnaście lat zmarła Courtney. Jej matka. - Jeremy przełknął ślinę. - Zmarła na chorobę genetyczną. Lily nie dosyć, że tęskni za matką to boi się, że odziedziczyła chorobę. Od tamtego czasu zmieniła się i przyznam... nie panuję już nad nią. Tą całą sytuacją. Nie wiem kiedy ostatnio gdzieś z nią wyszedłem. Rano jadę do pracy, wracam wieczorem. Nie chcę być natrętny. Pozwalam jej na większość rzeczy, ale tak naprawdę nie wiem. Nie znam jej.
     Chciałem zapytać dlaczego Lily nie zrobi badań na tą chorobę i co to za choroba, ale Jeremy miał w oczach łzy więc odpuściłem. Musiałem mu pomóc. Minęły dwa dni, ale zdążyłem się z nim zaprzyjaźnić i zakochać w jego córce.
- Więc przechodząc do propozycji: z całym szacunkiem zrozumiem jeżeli odmówisz i obiecuję, że kocham twoją córkę bardziej niż cokolwiek innego. Jeremy... słuchaj... czy Lily mogłaby się do mnie... do mnie wprowadzić?
- Co... Co takiego?!
- Jesteś wykończony tym wszystkim, a ja mam pieniądze, mam duży dom, będzie miała swobodę, swój pokój, ale przypilnuję, żeby nie robiła głupot. Proszę cię, Jeremy. To dla jej dobra.
     Ojciec Lily oparł głowę o ręce. Pomyślał chwilę i zaczął mówić:
- No cóż... masz na nią dobry wpływ, chcesz dla niej dobrze. Widzę to w twoich oczach, ale nie jestem pewny czy ona by tego chciała.
- Rozumiem. Potrzebujesz czasu?
- Tak, muszę to dokładnie rozważyć.
- W porządku. Ja już lecę, jutro o tym porozmawiamy. Znasz ten bar przed galerią?
- Tak, a co?
- Spotkajmy się tam o dwunastej.
- Justin, synu, nie wiesz jak tam jest drogo!
- Mówiłem - mam pieniądze. Mój ojciec ma własną firmę. Będzie to dla mnie wielka przyjemność. Dziękuję za obiad był bardzo dobry. Pa, Jeremy!
- Pa!
      Poszedłem do wyjścia. W tej samej chwili drzwi otworzyły się i weszła wkurzona Lily z dwoma pudełkami.
- Kupiłam bezy i biszkopty. Życzę smacznego. - Mruknęła nie ukrywając sarkazmu.
- Właściwe to już wychodzę. Do wiedzenia, piękna. - Dotknąłem jej policzka i wyszedłem za nim wybuchła krzykami typu ,,Co ty sobie myślisz?!''.
     Gdy dojechałem do domu poszedłem do pokoju, w którym wczoraj spała. Był utrzymywany w biało-kremowych kolorach. Na etażerce stały białe lilie co od razu skojarzyło mi się z jej imieniem. Chciałbym mieć ją tutaj zawsze. Skoczyłem na miękkie łóżko i nawet nie poczułem jak zasnąłem.
      Obudziłem się przed dziesiątą. Przebrałem, odświeżyłem i dotarłem do baru, w którym się umówiłem z Jeremy'm z dziesięciominutowym wyprzedzeniem. Długo nie czekałem, Jeremy przyszedł niedługo po mnie.
- Cappuccino i panini*- Powiedziałem do kelnerki. Zanotowała moje słowa i spojrzała na Jeremy'ego.
- To samo.
     Odeszła i wróciła niosąc na tacy zamówienie. Podziękowaliśmy, ale zamiast zająć się śniadaniem zapytałem:
- No więc... zastanawiałeś się?
- Tak. Mam już odpowiedź, ale najpierw zjedzmy.
- Twoje zdrowie.
    Strasznie się śpieszyłem z przełykaniem, bo moja ciekawość nie miała granic. Jeremy to chyba zauważył, bo zaśmiał się gdy zakrztusiłem się ostatnim kęsem kanapki.
- Justin, ja jestem otwarty pozytywnie co do tej propozycji, ale boje się, że to będzie zbyt pochopna decyzja. Znam cię zaledwie dzień i nie to, że ci nie ufam, ale chcę dla Lily jak najlepiej.
- Ja też i właśnie dlatego uważam, że ty powinieneś odsapnąć i nie zadręczać się. Będzie jej u mnie dobrze. Obiecuję.
    Jeremy popatrzył mi w oczy z dumą jakbym był jego synem.
- Dobrze, zgoda. Nie wiem jak ci dziękować.
- To wielki zaszczyt! - Zawołałem uradowany po czym zaproponowałem pojechanie po Lily. Jeremy zgodził się. Zapłaciłem i ruszyliśmy do auta. Po pięciu minutach byliśmy na miejscu.
- Lily! Lily, zejdź na chwilę! - Zawołał Jeremy.
- Coś się stało? - Spytała schodząc na dół z górnego piętra.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Przeprowadzasz się do Justina.
- Co takiego?!
- Justin zaproponował, że pomieszkasz u niego. On ma większy dom, będziesz miała więcej swobody.
- Ale mi tu świetnie! Doskonale! Nie chcę u niego mieszkać! Po prostu nie! Nigdzie się stąd nie ruszam!
- Lily Kylie Gonzales! Masz natychmiast się uspokoić! Ten człowiek chce dla ciebie dobrze, za równo jak i ja!
- Wyganiasz mnie?!
     Lily z załzawionymi oczami popatrzyła na Jeremy'ego. On nic nie odpowiedział.
- Świetnie! - Lily pobiegła na górę. - Doskonale!
     Trzasnęła drzwiami i już jej nie słyszeliśmy.
- Przepraszam cię, Justin. Może jest zbyt niewdzięczna... Chcesz z nią pogadać?
- To zrozumiałe, pójdę do niej.
- Ostatnie drzwi po lewej.
- Ok.
     Wdrapałem się po białych, drewnianych schodach na górę i zapukałem do drzwi od pokoju Lily.
Nic nie usłyszałem więc po prostu wszedłem. Pokój był duży, zadbany z białymi ścianami i błękitno-białymi meblami. Były też drzwi na balkon, ale to co zauważyłem na nim zatkało mnie.
- Lily, do cholery co ty robisz?!
     Pobiegłem na balkon. Lily siedziała w jego rogu z żyletką na skórze.
- Odwal się, Justin!
- Albo przestaniesz, albo użyję siły wyższej!
- Tak?! A co mi możesz zrobić?!
    Z jej oczu kapały łzy, a z ręki krew. Rozerwałem część rękawa od swojej koszuli i kucnąłem przed nią. Chwyciłem za dłoń i owinąłem materiał wokół nadgarstka.
- Właśnie dlatego musisz się przeprowadzić. Chcę ci pomóc, Lily. Kocham cię.
- Ale ja nie chcę się zmieniać, nie chcę pomocy.
- Błagam. Spójrz na siebie. Ty nie jesteś szczęśliwa. Chodź.
    Wstałem i wyciągnąłem rękę, żeby jej pomóc. Nie złapała jej, ale też wstała.
- Nie musisz się pakować. Mój przyjaciel Rayan zamówił ci ubrania, a resztę wyposażenia masz w pokoju.
    Zmrużyła oczy w gniewie i na upór wyciągnęła z szafy parę bluz, koszulek i włożyła do pudła stojącego pod łóżkiem. Dorzuciła jeszcze jakiegoś pluszaka, coś w stylu pamiętnika i na końcu zdjęcie na którym była ona, Jeremy i zapewne Courtney. Przyjrzała się mu i położyła na samej górze wybranych rzeczy w kartonie.
- Grzeczność wymaga, żebyś to ty poniósł to pudło.
     Wepchnęła mi je do rąk i odrzucając za ramię włosy zeszła na dół. Patrzyłem się na to jak zahipnotyzowany z głupim uśmiechem na twarzy. Zerknąłem jeszcze na zdjęcie w pudle. Była bardzo podobna do swojej matki. Te same zarumienione policzki, granatowe oczy i czerwone usta.
     Tak bardzo chciałem, żeby była szczęśliwa.


*panini - włoska kanapka 
______________________________________________________________
Oto rozdział drugi! Piszcie w komentarzach czy wam się podobał i czy chcecie, żeby Lily przekonała się co do Justina... Do następnego! ;)

czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 1

     Lily

   
       Siedziałam w luksusowym samochodzie mojej najlepszej przyjaciółki Chloe. Ona poprawiała makijaż, a ja nerwowo spoglądałam przez okno.
- Lily nie przesadzaj, zaraz przyjdzie. - Powiedziała z nutą kpiny w głosie. Prychnęłam. Już pięć minut czekamy na jej nowego chłopaka - Erica, który miał z nami jechać do klubu. Zależało mi na czasie, bo tą drogą wracał do domu z pracy mój tata, a według jego informacji jestem u Chloe na zwykłym piżama-party. Szkoda, że wyrosłam z tego już pięć lat temu.
          W końcu Eric wyszedł z bloku chwiejnym krokiem. Zahaczył o próg i wywrócił się twarzą prosto na chodnik. On chyba już coś brał. Chloe patrzyła na to z wytrzeszczonymi oczami. Poprawiła swoje blond włosy i oznajmiła:
- Jedźmy stąd jak najszybciej.
- W końcu!
           Na miejsce dotarłyśmy błyskawicznie. Nie wiem czy dlatego, że Chloe jechała ponad sto na godzinę, czy dlatego, że Eric gonił nas na rowerze (co wyglądało śmiesznie), albo może to i to, ale po chwili weszłyśmy do znajomego klubu, w którym unosił się piekący zapach alkoholu i dymu.
- Idę po towar. Nie ruszaj się. - Powiedziała i odeszła.
           Rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomych ludzi. Stałam się tutaj stałą klientką już wieku piętnastu lat. Wtedy pierwszy raz zażyłam narkotyki. W wieku szesnastu pozwalałam sobie na coraz więcej, a teraz nie ma tygodnia bez napiętych do granic dawek heroiny.
           Chloe wróciła z zaprzyjaźnionym barmanem Davis'em i z iskierkami w oczami pomachała strzykawką i jej zawartością. Usiedliśmy przy ostatnim stoliku na końcu klubu gdzie zasłaniały nas głośniki i skrzynki od zamówionego alkoholu.
- Ty pierwsza.
           Chloe podała mi naszą wspólną przyjaciółkę, a ja bez wahania wbiłam ją w to samo miejsce co zawsze. Poczułam ukłucie, mętlik w głowie i tą cudowną niewiedzę, która opanowała całą mnie. Nie podałam strzykawki dalej, ale poprosiłam o kolejną dawkę. Czekałam na ten moment wystarczająco długo.



    Justin
 
     Stałem oparty o ścianę w klubie, w Seattle. Przyszedłem tu z przyjacielem Rayanem, ale on zadowolił się moją siostrą i zniknął. Miałem zamiar wyjść kiedy usłyszałem pisk jakiejś dziewczyny. Nikt oprócz mnie tego nie usłyszał, bo dochodził zza głośników. Poszedłem tam i zobaczyłem przerażający widok. Na ziemi leżała dziewczyna z wbitą strzykawką w ręce, a nad nią stała jakaś inna blondynka obejmowana przez barmana.
- Davis! Co do cholery?! - Krzyknąłem, ale zrozumiałem, że nie są trzeźwi. Barman uśmiechnął się ukazując żółtość swoich zębów.
- Może by ją tak w łóżku sprawdzić, nie sądzisz? - Spytał. Moja pięść mimowolnie powędrowała ku jego twarzy i z nosa zaczęła cieknąć mu krew. Podniosłem dziewczynę leżącą na ziemi, wyjąłem z jej ręki strzykawkę i zaniosłem do samochodu.


 
Lily
           Obudziłam się w ogromnym łóżku, które spokojnie pomieściłoby pięć wielodzietnych rodzin. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. To na pewno nie był mój pokój.
           Nagle ktoś wszedł i rozsunął zasłony w oknie. Światło zapiekło mnie w oczy.
- Auu! - Krzyknęłam łapiąc się za głowę. Chciało mi się wymiotować. Miałam kaca.
- Przepraszam! Myślałem, że śpisz. - Odpowiedział jakiś mężczyzna.
- Tak, oczywiście! To dlatego wszedłeś tu i wprowadziłeś światło?! - Warknęłam chociaż nie do końca wiedziałam do kogo. Miałam rozmazany widok.
- To było głupie, wiem..., ale musiałem sprawdzić czy żyjesz. Kto normalny, nawet po narkotykach, śpi do wpół do czwartej?
- Słucham?! - Zaczęłam się niespokojnie wiercić. Ból nie ustawał.
- Ejejejej! Leż spokojnie i lepiej połknij to.
           Podszedł, a na moją rękę spadła tabletka. Do drugiej wcisnął mi szklankę.
- Co to? - Zapytałam nieufnie.
- Aspiryna. - Roześmiał się.
           Teraz go dobrze widziałam. Miał bursztynowe oczy, śnieżnobiałe zęby i dołki w policzkach. Czyli w skrócie: żałosny ideał chłopaka.
           Wzięłam tabletkę, popiłam wodą i po paru minutach poczułam ukojenie w mózgu. Gdy odzyskałam pełną świadomość zauważyłam coś niedorzecznie przesadnego.
- Nie przypominam sobie, żebym przebierała się w piżamę! - Spiorunowałam go spojrzeniem. Prawdopodobnie zobaczył więcej niż powinien!
- Umm... no tak... - Zakłopotał się. - Tak w ogóle to jestem Justin, a ty? - Zapytał taktownie zmieniając temat.
- Nie myśl sobie. Nie znam cię. Lepiej mi powiedz co ja do cholery tutaj robię?! Chcę wrócić do domu, okej?!
- W porządku, ale mogłabyś się uspokoić. Właściwie to grzeczność wymaga, żebyś mi podziękowała.
- Ja tobie? Za co? Za wywiezienie mnie z domu...
- ...klubu.
- Rozebranie, wypytywanie o imię i lekcję  dobrych manier?!
- Straciłaś W KLUBIE przytomność. Nikt nie zauważył tego oprócz mnie i dwóch pijanych osób w tym barmana, który się do ciebie dobierał. Zawiozłem cię tutaj do mojego domu, dałem piżamę, położyłem spać i zaopatrzyłem w lekarstwa, ale to nic takiego oczywiście.
          Jęknęłam z bezsilności. Nie zamierzam mu dziękować nawet jeżeli powinnam! Znam go dziesięć minut, a już go nienawidzę...
- Po prostu zabierz mnie do domu!
- Już się robi.
- Gdzie moje rzeczy?
- Masz na myśli te przesiąknięte dymem i oblane wódką ubrania? Spoczywają gdzieś na dnie śmietnika.
- Więc co twoim zdaniem mam założyć?!
- Najlepiej nic. - Powiedział wyszczerzając zęby, ale widząc moją minę pod tytułem ''zabije cię'' spoważniał. - Pójdę coś pożyczyć od mojej siostry.
- Dzięki, bohaterze...
           Justin wyszedł i wrócił po dwóch minutach. Zdążyłam stwierdzić, że jest bogaty patrząc na wyposażenie pokoju.
- Proszę. - Położył ubrania na białym fotelu i ustał jakby na coś czekał. Uniosłam brew. - Dzięki, Justinnn! Ależ nie ma za co Dziewczyno Której Imienia Nie Znam! - Piszczał udając prawdopodobnie naszą rozmowę.
- I nie poznasz, a teraz do widzenia.
            Rzuciłam w niego poduszką, a gdy wyszedł przebrałam się w rzeczy, które wybrał. Czarne spodnie z pewnością należały do jego siostry, ale o parę numerów za duża, szara bluza - nie.
           Rozczesałam szybko włosy palcami i zaplotłam w dosyć niechlujnego warkocza. Wyszłam z pokoju. Justin stał pod drzwiami.
- Ładnie wyglądasz.
- To twoja bluza, tak?
- Jak najbardziej.
- Sweter by wystarczył. Serio.
- Musisz tyle narzekać?
- Możesz mnie zabrać do domu?
           Justin westchnął i zaprowadził mnie do garażu, w którym stało pięć czarnych samochodów i jeden biały.
- Dwa by ci nie wystarczyły?
- Mój jest tylko biały i dwa czarne. Reszta należy do mojego ojca i siostry.
- I twój ojciec tu mieszka?
- Nie.
- Jesteś idiotą.
- A ty piękna.
           Nie odpowiedziałam tylko weszłam do samochodu. Justin usiadł przed kierownicą i odpalił. Przyznam, że był dobrym kierowcą, ale i tak go nie nawiedzę. Po dwudziestu minutach kazałam mu skręcić w jedną z bocznych uliczek i znaleźliśmy się na moim osiedlu.
- To tutaj. - Oznajmiłam. Zaparkował na podjeździe. Wyszłam bez słów i skierowałam się do domu. Zaczęłam przyrządzać sobie śniadanie gdy zauważyłam go stojącego w drzwiach.
- Czego ty jeszcze chcesz?! Idź zanim mój tata cię zobaczy!
- Zobaczy kogo? - Z salonu przyszedł mój tata i z zaciekawionym wzorkiem zaczął oczekiwać wyjaśnień.
- Tato to...
- Jestem Justin. Miło mi pana poznać. - Przerwał mi.
- Jeremy. - Wymienili uściski dłoni po czym nastała cisza. Chciałam powiedzieć, że Justin już wychodzi, ale tata był szybszy. - To powiedz, Justin... Długo już jesteś chłopakiem mojej Lily?
- Tato!!! - Wrzasnęłam. - To nie jest mój chłopak!
- A więc tak masz na imię? Lily?- Justin puścił do mnie oko.
- Nie rozumiem... - Tata zaczął coś podejrzewać. - Ale jesteście razem, tak?
- Nie! - Zaprzeczyłam chociaż nikt mnie nie słuchał.
- Oczywiście. - Potwierdził ten idiota do kwadratu.
- Nie często się zdarza, że Lily zaprasza kogoś do domu. Może wpadniesz jutro na obiad, co?
- Nie, tato, nie!
- Z wielką przyjemnością. Do jutra.
- Do widzenia.
     Gdy Justin wyszedł mój tata był chyba z siebie zadowolony.
- I co? Jak mi poszło? Chyba go nie przestraszyłem? - Zapytał. O boże!
- Tato TO NIE JEST MÓJ CHŁOPAK.
- Tak, tak. Ubierz się jutro ładnie.


__________________________________________________
Pierwszy rozdział - jest! Podoba się wam? Piszcie w komentarzach :)





    





środa, 13 maja 2015

Rozdziały

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4 
Rozdział 5

Prolog

On? Ułożony, przystojny, miły. Uwodzi swoimi oczami, dotykiem, a nawet zapachem. Synek bogatego ojca. Cel pożądania każdej dziewczyny.
A ona? Uzależniona od alkoholu, heroiny, samookaleczenia. W każdym tygodniu można ją zobaczyć nietrzeźwą. Nikt, nawet z najbliższych, nie zna jej tak na prawdę.
I wystarczyła minuta, a los zdecydował, że znajdą się w tym samym klubie, o tej samej porze, w ten sam dzień.
Czy Justin zmieni Lily? Czy Lily przeciągnie Justina na złą stronę mocy?